sobota, 27 maja 2017

500-lecie

 Ciszę niewielkiego gaju zakłócił szelest wysuszonej ściółki, wywołany przemarszem kolumny okutanych w czerń, biel i zieleń postaci. Niemal jednak zagłuszony przez monotonne psalmy - Khaki-Campbell, Khaki-Campbell, khaki-Campbell... Bogowie są wśród nas! - pozostawał niezauważony, sprawiając wrażenie, że mantra wypełnia każdy fragment świata, odbijając się od jego granic.
 Na przedzie pochodu stała kobieta odziana w całości w biel. Prowadziła pozostałych wiernych poprzez niebezpieczne tereny, czujnym okiem wyłapując dostępne dla ludzi ścieżki.
 Kilkuminutowe marsze były przerywane przy symbolicznych domach bogów, gdzie w nabożnym milczeniu, przerywanym piskami dzieci, opowiadała o ich rezydentach oraz poświęcała grupy poszczególnych Śmiechan ich opiece.
 Im bardziej przybliżali się do świątyni Wielkiej Cokto, tym bardziej stawała się spięta. Mechanicznie wypowiadając słowa nabożeństwa, zastanawiała się, jak dotychczasowi członkowie święta przyjmą nową grupę... Bała się, że nie zdąży kogoś powstrzymać na czas i dojdzie do tragedii...
 Dotarli. Świątynia Cokto, jako jedyny przyczułek Śmiechan poza Hapa na Sasą, był oddalony od innych umownych świątyń. To, czego jej frakcja miała zamiar dokonać, było niebezpieczne, ale jak cudownie mogłoby się zakończyć! Najbliższe chwile poświęciła pod Jej opiekę, mając nadzieję, że dobrze odczytali Jej wolę. Wznowiła monotonny śpiew i skierowała się z powrotem w stronę nagromadzenia kapliczek.
 Kiedy dotarła na pole nieco za połową drogi, na którym rozegrała się historyczna bitwa w 376 roku, zatrzymała się i odwróciła twarzą do wiernych, wpatrzonych w nią jak w jednego z boskich posłańców. Teoretycznie powinna nim być. Nabrawszy uprzednio powietrza w płuca i spojrzawszy każdemu z pierwszych rzędów w twarz, zaczęła mówić.
 - Zebraliśmy się dziś, aby świętować wspólnie rocznicę powstania naszej religii. Pięćset lat temu Wszechzabawny Śmiechur objawił się nam i mianował pierwszych kapłanów. Odtąd grono Bogów stale powiększało się, otaczając nas swoją opieką i służąc radą. Pomogli nam się rozwinąć, a także sprawili, iż postęp - wypowiedziała to słowo z naciskiem - stał się dla nas codziennością. Trzeba bowiem przyznać, że prawdy tego świata się zmieniają i dla szczęścia zarówno nas jak i naszych opiekunów powinniśmy nie tylko im pomagać, ale i w nich uczestniczyć. - Zamilkła, przełykając nerwowo ślinę, jednak nie dając nic po sobie poznać. Dotarł do niej pomruk aprobaty.
 - Ponad sto dwadzieścia lat temu nawróciliśmy pierwszego Innego - siłą dopilnowała, aby jej głos pozostał czysty i pewny siebie - ocalił on życie naszym przodkom i możliwe, że gdyby nie jego ofiara, nie byłoby tu części z nas - potoczyła wzrokiem po zebranych. Nie wiedzieli jeszcze do czego zmierza. - Dziesięć lat później stworzyliśmy pierwszą kolonię Śmiechan poza barierą, pozostając nawzajem neutralnymi z elfami zamieszkującymi te ziemie. W miarę upływu czasu nasze stosunki nieco się ociepliły, między innymi dlatego, że zaprzestaliśmy wyrzynania wszystkich Innych podczas krucjat, eliminując jedynie te groźne i nierozumne. Jeszcze później część z nich została formalnie jednymi z nas, otrzymując możliwość dołączenia do naszej religii i uczestniczenia w uroczystościach... - zawiesiła na ułamek sekundy głos - Nastał czas, aby stali się Śmiechanami także czynem! Powitajcie zatem swoich braci i siostry, i niech Bogowie mają o nas pamięć. - Wymawiając ostatnie zdania uniosła ręce, żeby podkreślić wagę swoich słów. Część Śmiechan jej przytaknęło, ale niektórzy zaczęli rozglądać się naokoło z niemałym przerażeniem - choć, trzeba przyznać, paru także z uśmiechem.
 Po kilku silnych uderzeniach serca spomiędzy drzew zaczęły wychodzić elfy. Nie było ich wiele - około dziesięcioro - ale zmiany trzeba zaczynać małymi krokami. Dała wszystkim chwilę na ochłonięcie, po czym widząc, że Inni wymieszali się z kolumną teraz liczącą około czterystu osób, odwróciła się, spokojnie kontynuując wędrówkę. Intonując ponownie litanię, rozmyślała o tym, z jak wielkim spokojem przyjęli ich ludzie. Nie miała pojęcia, że byli na to przygotowani do tego stopnia...

Tysiące podobnych sytuacji zaszło tego dnia w innych częściach kraju, a i w samej stolicy przyjęto delegację Innych podczas, jak zwykle, hucznych obchodów. Nigdzie nie spotkały się one z oporem, a przynajmniej nie tym widocznym...

Dla wiernych - Sheru i Cokto. Patrzymy na Was.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz